Podróż minęła nam bardzo szybko, pogoda na miejscu ok. 20 stopni (druga połowa września). Dosyć męcząca jazda po wyspiarskich serpentynach daje w kość, ale za to widoki jakie cudne...
Pole namiotowe, Camp Bijar - kapitalne. Położone na styku Cresu i Losinja przy miasteczku Osor. Rozbiliśmy się przy samym brzegu morza, o tej porze roku miejsce powoli się wyludniało, z tego też powodu na kampingu nieczynny był już sklep spożywczy czy stragan z warzywami, ale działała jeszcze jedna knajpa. Właścicielka za kilka dni wracała na zimę do Rijeki, więc w knajpie powoli kończyły się kolejne pozycje z menu. Jej pies - Rocky (his name is Rocky because he's so big and strong) - brzydki ale kochany pudel - został najlepszym kumplem Stasia, a pani częstowała nas ciastem i nalewką na swój koszt. Kwintesencja Chorwacji po prostu. Siedzimy, gadamy o dzieciach, psach, komunizmie, Tito, dzikich plażach, sukienkach z lumpeksu, jedzeniu, o makaronie domowej roboty. La dolce vita. W między czasie Staszek szczeka na psa i śmiejemy się, że skoro dziecko szczeka, to Rocky zacznie mówić po polsku.
Uwielbiam miejsca turystyczne po sezonie. Nie ma natręctwa, nikt nie chce mnie oszukać, nie wciąga na siłę do swojego sklepu z badziewiem, bo na wyspach nie ma targetu na badziew. Większość turystów wybiera ląd, tam rozkładają się stragany z pamiątkami (które i tak w Chorwacji kocham), a na wyspy przyjeżdżają niemieccy emeryci i jest super. Pożyczą przedłużacz, pomogą rozłożyć namiot, nawet nie prosiliśmy, a przenieśli nam kilka (naście?) wielkich toreb bliżej namiotu.
W przyszłym roku wakacje planujemy gdzieś indziej - frische luft, ale już kolejne na pewno znowu w Chorwacji.