// Iga robi zdjęcia: 08/2012

23 sie 2012

Z rowerem nad morze (dzień 3)

Dzień trzeci. Trasa: Jarosławiec - Ustka - Rowy (52km).

Z Jarosławca bardzo chcieliśmy jechać do Ustki wzdłuż wybrzeża. Na blogach innych rowerowców wyczytaliśmy, że są to tereny wojskowe, ale przepustkę dostaje się bez problemu. Niestety okazało się, że może i można ją zdobyć, ale kilka tygodni wcześniej trzeba mailowo podesłać wniosek, który kierują do rozpatrzenia i umieszczają nazwiska w rejestrze, które później sprawdza się przy bramie wjazdowej. Pech, naszych nazwisk nie mieli, wjechać się nie dało. Tutaj google trochę dłuższą trasę pokazuje, bo nie widzi ścieżek rowerowych. Nie jechaliśmy przez Naćmierz tylko przez Jezierzany, Łącko, Królewo, Zaleskie i Duninowo. Za Królewem kończy się polna droga wyłożona betonowymi płytami i trzeba wjechać na drogę 203. Odcinek średni, bo jest i trochę podjazdów i duży ruch, tiry jadą jak szalone, w dodatku wiało tak, że dwa razy dosłownie wylądowałam na poboczu. Ale jakoś się do Ustki doczłapaliśmy i tam chwila na oddech.

Później z Ustki do Orzechowa przy morzu (czerwonym szlakiem), leśnymi fajnymi ścieżkami do Duninowa, gdzie trochę pobłądziliśmy, ale z pomocą przyszła pani z pobliskiego spożywczaka :) potem szlakiem rowerowym do Poddąbia, a dalej przez miejscowości Machowinko i Dębina czerwonym szlakiem do Rowów.




Jarosławiec. Pole namiotowe "Tina", oprócz naszego jeszcze jeden namiot... Ale klimat był i spokój święty też.

Zaczyna padać, więc owijamy sakwy workami, ubieramy kurtki, cały ten kram. Ruszamy i oczywiście przestaje.

Łącko, 10 minut i po deszczu

Łącko

Ustka








Za Ustką są odcinki piaszczyste i trzeba prowadzić rowery, ale tragedii nie ma


W okolicy Duninowa trochę pobłądziliśmy, nagle okazuje się, że jesteśmy na jakiejś dziwnej górze i nie wygląda to na trasę którą da się pokonać rowerem, zwłaszcza miejskim :)


Okolice Poddąbia





Rowy





Od Artura: w Rowach koniecznie trzeba zjeść pierogi ruskie "U Jadzi"



20 sie 2012

Z rowerem nad morze (dzień 2)

Dzień drugi. Trasa: Łazy - Darłówko - Jarosławiec (49km).

Rano ewakuacja z okropnego pokoju i pędzimy na śniadanie na plaży. Niestety pogoda taka, że urywa głowę, wszystko fruwa, uciekamy szybko z pomostu, konsumpcja i w drogę. Z Łazów przez Osieki, Iwięcino i Dąbki dojechaliśmy na obiad do Darłówka (zgodnie z oznaczeniem trasy rowerowej). Dzięki lekturze blogów wiedzieliśmy, że trasa Łazy-Darłówko przy morzu = prowadzenie obciążonych rowerów przez kilka kilometrów po plaży = niefajnie. Jechaliśmy szosą, na której na szczęście nie było dużego ruchu. Pogoda idealna, gdyby nie mocny wiatr, ale nie można mieć wszystkiego. 

Babcia poradziła, żeby trasę pomyśleć zgodnie z kierunkiem wiatru, jaki zazwyczaj wieje nad morzem, czyli z zachodu na wschód (początkowo planowaliśmy wyjazd z Trójmiasta z metą w Kołobrzegu). Faktycznie jazda pod wiatr przy takich podmuchach to czasem stanie w miejscu. 

Z Darłówka jedziemy do Jarosławca ostatnie 17 km drogi cały czas przy morzu. To była jedna z piękniejszych tras podczas wyjazdu. Momentami trzeba było rowery prowadzić (piach), ale większość nawierzchni to betonowe płyty, po których nie za szybko, ale jakoś dało się jechać. No i widoki... 





Sąsiad

Rano jeszcze w Łazach

Osieki, Jezioro Jamno



Darłówko

Latarnia w Darłówku





Trasa Darłówko-Jarosławiec



60 cm kolacji ("Prosto z pieca!")

Jarosławiec


2 km przed Jarosławcem Artur złapał gumę. Dobrze, że mieliśmy tak dużo narzędzi, te wszystkie klucze i tak dalej, niestety ten, którym odkręca się koło został w domu. Także warto mieć przy sobie klucz płaski 15stkę, bo na pewno wygodniejsza jest w użyciu niż 16stka blokowana imbusem... Zwłaszcza w lekkim deszczu :)



Z rowerem nad morze (dzień 1)

7 dni, 2 rowery, ponad 300 km. Z Koszalina na Hel, drogami mniej lub bardziej krętymi. Tak w skrócie wyglądały nasze wakacje w tym roku. Pierwszy raz porwaliśmy się na coś takiego, ale już wiemy, że na pewno nie ostatni. Każdemu polecam, trasy nie są jakieś hardcorowo trudne, chociaż zdarzały się momenty zwątpienia. Nie jesteśmy rowerowymi maniakami, rower jest naszym podstawowym środkiem komunikacji w mieście, ale raczej nic poza tym.

Artur na swoim góralu piszczącym i klekoczącym, ja na miejskiej kozie kupionej 7 lat temu za 150 zł, obładowani sakwami, namiotem, śpiworami, ale okazuje się, że można. Dla mnie pomysł z namiotem na początku wydawał się zupełnie abstrakcyjny, ale jak widać nie ma co z góry zakładać, że się nie da, jak się da.

Nasze przygotowanie ograniczyło się do posłuchania dobrych rad niejakiej Babci, rowerowej wymiataczki, która taką trasę zrobiła w maju oraz do przeczytania kilku blogów (takiego, takiego i jeszcze takiego). Gdyby ktoś miał ochotę się porwać na podobny wyjazd, to postaram się tu w miarę czytelnie opisać wszelkie szczegóły. Podsumowując, jest to opcja dla każdego, kto lubi polskie morze, ale nie znosi klimatu nadmorskiego deptaka z całą tą tandetą i kiczem. Jeden nocleg w jednym miejscu i dalej w drogę. Z ładnymi widokami, ale bez polskiego piekiełka i żenady.

Dzień pierwszy. Trasa: Wrocław - Koszalin (PKP) i dalej rowerami z Koszalina do Mielna i do Łazów (24km).







Trasa Koszalin - Mielno. Wyjazd z samego Koszalina jest trochę uciążliwy, ale po pierwszych 2-3 km jedzie się dalej cały czas fajną ścieżką rowerową.

Trasa Koszalin - Mielno
Trasa Koszalin - Mielno

Chorwacki browar nad polskim morzem. Jak wiadomo Mielno niszczy ludzi, cały czas się z tego śmialiśmy, ale to faktycznie kwintesencja kiczu
 i nadmorskiej polskiej porażki. Uciekać! Omijać!

Mielno, 15 minut odpoczynku.

Trasa Mielno - Łazy, bardzo przyjemna i łatwa.

Trasa Mielno - Łazy

Łazy
Pierwszy nocleg (i jedyny) jaki spędziliśmy nie pod namiotem był w sumie najgorszy, załatwiany w ciemno jeszcze z Wrocławia, żeby mieć jako taki komfort na miejscu. Jak się później okazało, z namiotem jest i łatwiej i wygodniej, więc nie ma co panikować.
Te 24 km pierwszego dnia też były o tyle fajne, że sprawdziliśmy, jak dajemy radę z obciążonymi rowerami, itd. Z resztą nie byłoby czasu na dłuższą drogę, bo w Koszalinie byliśmy o 16.

Od Artura: dobre rady na koniec dla tych co nie mają zupełnie doświadczenia. Nie do końca ufać PKP - jak mówią, że jest przedział dla rowerów to okazuje się, że jest mała klitka na końcu pociągu; jak mówią, że nie można przewozić rowerów to lepiej dopytać, bo prawdopodobnie będzie to możliwe na końcu pociągu w korytarzu i najlepiej jechać w środku tygodnia, bo wtedy jest dużo luźniej w pociągach. Na peronie lepiej odpiąć bagaże z rowerów, bo z nimi wejście jest bardzo trudne.

O mnie

tel. 798-649-994
kontakt@igapelczarska.pl
www.igapelczarska.pl